|
|
Witajcie
Rozdzial IV
Wyzwanie strachu
Nigdy nie widzieli trzyglowego psa i czlowieka żadajacego monety za przewiezienie na drugi brzeg rzeki. Jeszcze bardziej zdziwilo ich to, że pieklo w niczym nie przypominalo tego, czego sie spodziewali. Wygladalo jak zwyczajne miasto, tyle że wymarle...
Nikogo nie widzieli jak okiem siegnać. Nie wiedzieli też, co poczać... W ktora strone ruszyć...
- Czujesz sie dobrze? - Chris zwrocil sie do Anny, niezmiennie pociagajacej, mimo malujacego sie na jej twarzy przestrachu spowodowanego wkroczeniem do piekla.
- Wszystko jest w porzadku...
- To miejsce wydaje mi sie znajome - powiedziala po chwili Anna.
Identyczna mysl w tej samej chwili zatlila sie w jego glowie.
- Tak... Skoro tu już bylem - Chris nie bardzo wiedzial, z czym skojarzyć to ,,znajome'' miejsce, bo byl wciaż zbyt zszokowany.
- Nie powinnismy isć? - zapytala Anna.
- Masz racje, ruszajmy.
Im bardziej pograżali sie w coraz glebsze czeluscie, tym gestsza otaczala ich mgla. W pewnej chwili stracili kontakt wzrokowy, lacznosć utrzymujac jedynie za pomoca glosu. Musieli sie wciać za rece, żeby sie nie zgubić i kontynuować wspolnie marsz. Po ok. 15 minutach natrafili na dwupasmowa droge. Na końcu pierwszej z nich ujrzeli brzeg. Wciaż nic nie macilo panujacego dokola spokoju, a oni nawet nie widzieli horyzontu.
,,Przecież znam to miejsce - powtarzal w myslach Chris. - Tylko skad?''.
I nagle doznal olsnienia. To bylo miejsce, w ktorym widzial swoja corke, Vanesse, po raz ostatni. Nie mogl uwierzyć wlasnym oczom.
- Przypomnialem sobie! - krzyknal. - Tu widzialem ja ostatni raz.
- O moj Boże! - z trudem wyszeptala Anna.
- O co tu chodzi?
Po szoku, jakiego zaznal, patrzac na majaczacy w dali brzeg, nie spogladal ani na Anne ani na drugie pasmo drogi. Ale w końcu zmienil kierunek patrzenia i spojrzal na ten drugi pas. Tego miejsca nie pamietal z przeszlosci. Byl pewien, że nigdy tu nie byl.
- Znasz skads ten trakt? - zapytal Anne w nadziei, że ona cos rozpozna.
- Tak... - lzy splynely po jej policzkach. - To jest miejsce, w ktorym po raz ostatni widzialam... Jamesa!
Patrzyli ze zgroza na siebie. Wiedzieli już, co musza zrobić.
- Każde z nas musi isć teraz swoja droga - wyrzucil z siebie to w końcu Chris.
- Dobrze - odpowiedziala Anna.
- Badz ostrożna!
- Dobrze, ty także.
Rozlaczyli rece. I ruszyli, każde w swoja strone, aby stanać twarza w twarz ze swoim przeznaczeniem, ze swoim strachem...
*
Chris szybko identyfikowal pojawiajace sie na jego drodze tajemnicze cienie i diabelskie glosy:
,,Ona nie żyje''.
,,Po co wiecej cierpieć?''.
,,Skończysz jak ona!''.
Kiedy byl mlody, żartowal z tych rzeczy, ktorych sie bal i mawial, że strach trzeba odrzucić.
- Nie ma piekla bez demonow...
Po chwili paradowaly przed nim wszystkie strachy z dzieciństwa. Niektore z nich wykonywaly najdziwaczniejsze figury i scenki z jego życia. W pewnym momencie zobaczyl podworko, na ktorym bawil sie z bratem, akurat ten moment, kiedy zderzyli sie glowami. Widzial też szpital, w ktorym umarla jego żona. Jej granitowy grob...
Te obrazki byly jednak kiepskiej jakosci, sprawialy wrażenie jakby zardzewialych. Nagle uslyszal znajomy glos:
- Jak ci sie podoba moj dom, Chris?
Odwrocil sie i ujrzal twarz, ktora - mimo że jej nienawidzil - pragnal zobaczyć, jak żadna inna. To byl John Edwards!
- GDZIE ONA JEST??!!
Jednoczesnie rzucil sie do jego szyi. Czul pewne zadowolenie, ale okazalo sie, ze jeszcze wieksza satysfakcje odczuwala... jego ofiara.
- Powinienes najpierw zdać sobie sprawe, Chris, gdzie jestesmy. Tutaj bol jest jak blogoslawieństwo.
Chris zwolnil uscisk.
- GDZIE ONA JEST??!! - tym razem wykrzyczal jeszcze glosniej to pytanie.
- Tylko spokojnie - odparl John.
- Nie chce być spokojny! Poza tym nie mam czasu...
- Ach, czas... -jego rozmowca rozesmial sie szatańskim chichotem.
- Nie widze w tym nic smiesznego - zdenerwowal sie Chris.
- Nadal sprawiasz wrażenie, jakbys nie wiedzial, gdzie sie znajdujesz, nieprawdaż? - zapytal ze spokojem John. - Przypominam ci, że jestesmy w piekle, a tu nie istnieje czas. Możemy sobie gadać przez cala wiecznosć, a na ziemi nie minie z tego powodu nawet jedna sekunda.
- Powiedz mi, prosze! - Chris zmiekl.
- O, widze, że zmieniasz front - triumfowal John. - Teraz możemy porozmawiać.
- To wszystko wyglada jak...
- Ale najpierw powiedz mi, jak sie masz? - Johnowi nie schodzil z ust diaboliczny usmiech.
- Dobrze - odpowiedzial Chris, choć bylo zupelnie odwrotnie. Czul sie bowiem coraz bardziej cieżko, nie mogl nawet naturalnie oddychać - pierwszy raz od momentu wkroczenia do piekla.
- Grzechy... - stwierdzil John.
- Co?
- To grzechy ci tak ciaża. Im ktos jest wiekszym grzesznikiem, tym cieżej mu w piekle na sercu.
- W takim razie jakim cudem ty wygladasz, jakby z toba bylo wszystko w porzadku?
John skrzywil wargi w grymasie usmiechu.
- Przyzwyczailem sie.
- Tak wiec... - Chris pragnal wrocić do pytania o Vanesse. - Gdzie ona jest?
- Sprawiasz wrażenie, jakbys nie mogl doczekać sie odpowiedzi.
- Zgadza sie - szczerze przyznal Chris.
- Coż... - John najwyrazniej cos jeszcze rozważal w myslach.
- No, czekam - domagal sie Chris.
- Zamierzam ci to wyjawić, ale najpierw oczekuje od ciebie przyslugi...
Chris nie wytrzymal i wrzasnal
- Czy ona żyje?
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Najpierw przysluga, a potem zastanowimy sie, co zrobimy dalej...
- Jaka mam gwarancje, że mnie nie oszukasz?
- żadnych gwarancji, musisz mi zaufać.
- Zaufać tobie?!
- Owszem - padla sarkastyczna odpowiedz.
Chrisowi macilo sie w glowie. Oto jest w piekle i ma zaufać temu, ktorego nienawidzi, jak nikogo innego. Uznal jednak, że nie ma wyboru, że zostal postawiony pod sciana.
- Okay...
- W takim razie ruszajmy.
- Gdzie?
- Wkrotce zobaczysz.
- Co zobacze?
- Cierpliwosci - przerwal mu John. - Nie psuj mi niespodzianki.
I diabelski grymas ponownie wykrzywil mu twarz...
Patrick Tomczyk Aloueichek
- Narodowa Szkola Amerykańska w Libanie
Mail
|
|
|